Fuj! Jak można
produkować tak ohydne żarcie. Przecież ja tego nie włożę do ust. Na opakowaniu
jest napisane „tuńczyk w oleju”, ale
według mnie spokojnie może to podchodzić pod skrzyżowanie węgorza z
wnętrznościami wieloryba. Nie, żebym to kiedyś jadła! Wyrzuciłam praktycznie
nieopróżnioną puszkę i nalałam sobie szklankę wody. Jak tak dalej pójdzie, to
zostanę anorektyczką, a całą winę zwalę na rodziców. Głodna i zdenerwowana
rozłożyłam się na sofie w salonie. Nie chciało mi się pokonywać tych kilku
schodków, które prowadziły (nie licząc jeszcze paru metrów korytarza) do mojego
pokoju. To pewnie przez tę pogodę. No bo komu chciałoby się robić cokolwiek,
jeżeli za oknem leży milion ton śniegu? Hm, fakt, jeszcze rok temu- mnie. Josh
wyciągał mnie codziennie na dwór, budowaliśmy igloo, urządzaliśmy
kilkunastoosobowe bitwy śnieżne. Czasem wyciągaliśmy stare sanki z piwnicy i
chodziliśmy na pobliskie górki, a w stanie totalnego szaleństwa zabieraliśmy
jakieś drewniane deski, dekorowaliśmy je spray’ami i służyły nam jako
snowboard. Wolałam nie wyliczać ilości nabitych siniaków. Któregoś dnia miałam
podejrzenie złamania kości ogonowej, ale na całe szczęście okazało się, że to
tylko drobne stłuczenie i już następnego dnia, mimo okropnego bólu,
pojechaliśmy na narty.
-Cześć siostra-
usłyszałam wraz z dźwiękiem zamykanych drzwi. Posłałam bratu wymuszony uśmiech.
Sandy to prawdziwy wzór dla innych braci. Opiekuńczy, wesoły, jak prawdziwy
przyjaciel.
-Gdzie byłeś?-
spytałam, spoglądając na niego.
-Na próbie.
Sandy grał w
kapeli, która tak w zasadzie nie miała jeszcze nazwy. Póki co byli na etapie
pisania drugiego kawałka, więc uznali, że nie muszą martwić się wymyślaniem
tego. Wprowadziliśmy się tu zaledwie tydzień temu, a on już znalazł sobie
paczkę, która w dodatku przygarnęła go do swojego zespołu. Nic dziwnego, Sandy
jest naprawdę utalentowany, od dziecka interesuje się muzyką. Jako pięciolatek
zaczął się uczyć grać na gitarze akustycznej, a trzy lata później przerzucił
się na bas. Teraz, mając osiemnaście lat jest naprawdę niesamowity w tym, co
robi.
-Marcy- odezwał
się, siadając obok mnie.
-Hm?
-Bo tak
rozmawialiśmy dzisiaj z chłopakami i wspólnie uznaliśmy, że jesteśmy strasznie
kiepscy, jeśli chodzi o kreatywność.
-Nie
powiedziałabym- pokręciłam głową- W końcu piszecie piosenki. Nic nie napiszesz
bez odrobiny wyobraźni- dodałam z uśmiechem.
Wzruszył
ramionami.
-Może. Ale czy
nie chciałabyś…-zamyślił się- No nie wiem. Trochę nam pomóc?
Wbiłam w niego
wzrok. A w czym ja niby miałabym im pomagać? W strojeniu gitary? Czy może w
sprzątaniu po ich próbach?
-Mam na myśli
wymyślenie nazwy dla naszej kapeli- odezwał się, jakby czytał mi w myślach- No
i…może od czasu do czasu napisałabyś dla nas jakiś kawałek?
Całkiem ciekawa
oferta. No i powinno mi się to też opłacić, jeśli chodzi o poznanie nowych
ludzi. Kumple Sandy’ego nie mogą być tragiczni, skoro on ich tak lubi. Warto
spróbować. Przytaknęłam więc z uśmiechem.
-Jesteś najlepszą
siostrą pod słońcem!- zgniótł mnie swoimi masywnymi ramionami, a ja z
grzeczności nie odepchnęłam go, tylko wtuliłam się w niego jeszcze bardziej.
Całe szczęście moje płuca pozostały na swoim miejscu i nie wyskoczyły mi przez
nos. Zakładam, że nie wyglądałoby to ciekawie. Kiedy wreszcie uwolniłam się z
objęć goryla, co prawda całkiem przystojnego, ale jednak goryla, przełączyłam
na jeden z muzycznych kanałów.
-Nothing’s fine, I’m torn…
-O cholera,
kocham ten kawałek!- Sandy aż podskoczył na kanapie- Kto to śpiewa?
W telewizji
właśnie leciały skróty z poprzednich odcinków X factora i chyba jednak powinnam
przestać wątpić w moje szczęście, bo właśnie w tym momencie, gdy zdecydowałam
się na przełączenie kanału, na ekranie pojawiło się tych pięć cudnych mordek.
Tych samych, które wczoraj wykonywały „Viva la vida”.
-To One Direction- zawtórowałam bratu i
również podskoczyłam- Uwielbiam ich, są niesamowici, cudowni, po prostu…
-Hej, spokojnie-
zaśmiał się- Dopiero był jeden odcinek na żywo.
-A wypchaj się!-
trzepnęłam go w ramię- I tak uważam, że są przecudowni i jak w przyszłą sobotę
nie zobaczę ich na żywo, to potnę się mydłem.
Na tą uwagę Sandy
wybuchnął takim śmiechem, że, jestem pewna, słyszeli go obywatele Chin.
-Musisz nauczyć
mnie takiej sztuki- wydukał- Sądzę, że musi być o wiele bardziej bolesna od
zwykłej żyletki, czy noża.
Ha, ha, ha! Pan
dowcipny się znalazł. Pacnęłam go, tym razem w głowę i udałam się do swojego
pokoju. Otworzyłam laptopa i włączyłam skype’a.
-Mam to gdzieś!-
wybuchłam, kiedy połączyłam się z Brit- Załatwiam nam te bilety na sobotę! Moi
rodzice w życiu tego nie zrobią.
Usłyszałam
szelest jakiś papierków, odgłos upadku i przekleństwo.
-Brit?
-Sorry, sorry. Już
jestem, uderzyłam się w głowę.
-Tak, słyszałam-
mruknęłam, bardziej skupiona na wyszukiwaniu strony z biletami do kupna.
-Nie kupuj tych
biletów- zakwestionowała moja przyjaciółka- Nie wierzę, że twoi rodzice nam
tego nie załatwią.
-A ja wierzę,
ostatnio świrują!
-A mówisz tak,
ponieważ kupują jedzenie, które ci nie smakuje?- parsknęła śmiechem.
-Nieeee…Zgoda,
tak- westchnęłam zrezygnowana- Ale Brit…Co jeśli nam jednak nie załatwią?
-To pójdziemy w
kolejnym tygodniu.
Co ona oszalała?!
Chyba jeszcze nie znała moich planów dotyczących tego, co zrobię jeśli ich nie
zobaczę. Moja przyjaciółka jest wariatką! Sia la la la. Kręcąc głową,
rozłączyłam się z nią bez słowa pożegnania i zamknęłam laptopa. Może
rzeczywiście ma racje? Moi rodzice to najlepsi dorośli pod słońcem! Nie mogliby
mnie tak zawieść, nie chcę mi się wierzyć. Postanowiłam nie przejmować się tym
i wyciągnęłam z szafki moje książki. Na całe sposób nauczania nie różnił się za
bardzo od tego w Brighton, więc nie musiałam zmieniać ani zeszytów, ani
książek. Podarowałam sobie jednak powtarzanie materiału. Może londyńska młodzież
jest trochę do tyłu i nie będę musiała przez najbliższy tydzień niczego pisać?
pomyślałam. Jednak mimo wszystko wcale nie miałam ochoty iść do nowej szkoły.
Położyłam się na łóżku i przymknęłam oczy.
-Josh, dziś będziesz
pracował z Marcy- odezwał się Garry, nauczyciel chemii- Mam nadzieję, że ona
choć na chwilę wybije ci z głowy perkusję i wleci do niej kilka ważnych
informacji.
-W to nie wątpię- odezwał
się Josh i z wielkim uśmiechem podreptał do mojej ławki- Mamy razem pracować.
-Wiem, słyszałam- mruknęłam,
zdając sobie sprawę z tego, że cała krew z mózgu wybrała się na wakacje do
policzków. Bez wątpienia wyglądałam teraz jak dojrzały burak- To..ee…weź te
fiolki i…ee..wlej do nich tego…
Josh wyraźnie się nudził.
Nigdy nie był typem naukowca; jemu, jak już wspomniał Garry, w głowie była
tylko muzyka. Zrobił jednak to, o co go prosiłam. Przeniosłam książki na brzeg
ławki, nie zauważając, że wypadł mi notes.
-Co to?- spytał mnie,
podnosząc go z ziemi i bez pytania otworzył.
-Hej! To prywa…
-Wow, piszesz piosenki?!-
zachwycił się, wertując kartki- Nie sądziłem, że znajdę w tobie kolejny plus, a
jednak!
Posłał mi uśmiech, który
od tamtej chwili był zarezerwowany tylko dla mnie.
O Boże, nie!
Proszę, nie pozwól mi śnić więcej o tym idiocie! Nie-doz-wo-lo-ne! Wściekła na
siebie i mój głupi mózg, pełen wspomnień związanych z tym zdrajcą, zerwałam się
z łóżka i opuściłam mój pokój. Muszę gdzieś wyjść, muszę gdzieś wyjść,
powtarzałam sobie. Mój mózg zaraz eksploduje. Ubrałam się ciepło i wyszłam na
zewnątrz. Pierwsze co, to poślizgnęłam się na schodach.
-Cholera!-
warknęłam. Nie dość, że moja głowa cała się gotowała i była na granicy wybuchu,
to musiał do tego dojść mój bolący tyłek. Nie wiedziałam, gdzie chcę iść. Tak
naprawdę wcale nie znałam jeszcze okolicy. No bo trudno zapoznać się z ogromnym
Londynem, jeśli przeprowadziło się do niego tydzień temu i to w dodatku cały
ten tydzień przesiedziało się w domu. Zaraz za bramą skręciłam w lewo i za
rogiem znów wybrałam ten sam kierunek. Szłam przed siebie, wgapiona w horyzont,
póki nie spostrzegłam zachęcająco wyglądającej kawiarni. „Time for break”, głosił napis nad wejściem. Oj tak, zdecydowanie
potrzebuję przerwy, stwierdziłam i przeszłam przez ulicę. Kawiarnia wyglądała
naprawdę przytulnie. Bar znajdował się na samym środku, a w około niego, przy
ścianach, były porozstawiane stoliki i krzesła. Idealna kawiarnia na lunch,
pomyślałam i usiadłam przy barze.
-Frappe
cynamonowe- powiedziałam do przyjaźnie wyglądającej kelnerki- Zawsze tu macie
taki ruch?
Przytaknęła i
uśmiechnęła się.
-Tak i to
niezależnie od pory roku. Nie tutejsza?
-Przeprowadziłam
się tydzień temu z Brigthon- wyjaśniłam- Muszę się przyzwyczaić do Londynu.
-Tak, masz do
czego. Tutaj wszystko dzieje się tak szybko- przyznała- W Brighton mam ciotkę,
piękne miasto.
Zgodziłam się z
nią i odebrałam frappe.
-Myślę, że
będziemy się często widywać- powiedziałam, biorąc pierwszy łyk- Najlepsza kawa
pod słońcem.
-Nie wątpię-
zaśmiała się- Jeśli będziesz chodzić do tej szkoły, to za pewne na każdym
lunchu.
Podążyłam wzrokiem
za jej palcem. Moja nowa szkoła znajdowała się po drugiej stronie ulicy zaraz
za rogiem. Była widoczna tylko dlatego, że była znacznie większa od budynków,
które znajdowały się na pierwszym planie. Uśmiechnęłam się raz jeszcze do
kelnerki, której imienia nie znałam ( nie, nie miała przyczepionej plakietki )
i opuściłam lokal, trzymając kurczowo kubek z kawą. Przeszłam przez ulicę i
skierowałam się w stronę szkoły. Była naprawdę ogromna. Zupełnie inna, niż ta w
Brighton. Przysiadłam na murku przed nią i zaczęłam rysować butami serduszko na
śniegu. Gdy chciałam już napisać w nim „zakazane imię”, zauważyłam przed sobą
cień.
-Kogo tak
kochasz?
-Nikogo- rzuciłam
pospiesznie i zasypałam serce. Przede mną stał brunet średniego wzrostu, miał
ciemno niebieskie oczy i uroczy uśmiech.
-Czekaj, ty
jesteś Marcy?- ocknął się nagle.
-O, proszę!-
parsknęłam- Mieszkam tu dopiero tydzień, a już jestem znana.
Znów uśmiechnął
się do mnie i usiadł obok.
-Jestem Dan, gram
z twoim bratem w jednej kapeli- podał mi rękę, a ja ją uścisnęłam- Widziałem
twoje zdjęcie w jego telefonie.
-Cholera, to
niedobrze- stwierdziłam- Wolałabym zostać nierozpoznawalna do czasu, aż napiszę
dla was pierwszą piosenkę. Wiesz, gdyby wam się nie spodobała…
-Więc się
zgodziłaś!- klasnął w dłonie- To wspaniale! Sandy pokazywał nam już coś twojej
twórczości. Jesteś naprawdę niesamowita.
-Przesadzasz-
zrobiłam oczy wielkości, słowo daję, dwóch dojrzałych kartofli. Z opowiadań
brata najwięcej słyszałam właśnie o Danie i wszystko się potwierdzało. Miły,
zabawny, przystojny…No, tę ostatnią cechę ja sobie dopowiedziałam sama. Dziwnie
by to brzmiało z ust Sandy’ego. Dan opowiedział mi o tym, że od dziecka jego
wielkim marzeniem jest wystąpienie na wielkiej scenie. Nie koniecznie chciałby
śpiewać, bo uważa, że nie jest w tym najlepszy. Woli skupić się na samej grze,
jego zabawka to gitara. Podobno nie może się z nimi rozstać i nawet, jak pisze
jakiś esej to, co drugie zdanie coś na niej brzdęka.
-Prawdziwe
uzależnienie- stwierdziłam- To trochę tak, jak ja i mój telefon.
Roześmiał się.
-Dobry model?
-Najnowszy
iPhone- uniosłam dumnie głowę i wyciągnęłam z torebki moje białe cudo- Sandy ma
czarny.
-Wasi rodzice
muszą być bogaci.
Przytaknęłam
nieśmiało. Nie lubiłam mówić o pieniądzach. Rzeczywiście, nigdy nam ich nie
brakowało. I tata, i mama byli dobrze ustawieni w swojej branży, jednak ani ja,
ani Sandy nie byliśmy rozpuszczeni i nie obnosiliśmy się z tym. Wciąż pamiętam
okropną Angie Parks, której mama była modelką, a tata szefem w jakiejś
zagranicznej firmie. Za każdym razem, kiedy dostawała coś nowego, następnego
dnia miała to ze sobą w szkole i robiła wszystko, żeby jak najbardziej to
wyeksponować. Słowo daję, któregoś dnia przyszła do szkoły ze spodniami, które
ZACZYNAŁY się jej w połowie pośladków tylko dlatego, żebyśmy wszyscy zauważyli
jej nowe bokserki Calvina Klein’a. Natomiast, jak miała zaprezentować na
laptopie swoją pracę, niby przypadkowo, włączyła nie ten folder i całej klasie
pokazała zdjęcia swojego nowo wyremontowanego pokoju. Dodatkowym minusem tego
wszystkiego był fakt, że Angie za wszelką cenę starała się zaprzyjaźnić ze mną
i z Brit, bo, jak uważała, mamy takie same sytuacje w domu. Oczywiście nigdy
jej się to nie udało.
Moja mama, razem
z panią Collins, pracują w wielkiej agencji reklamowej. Jeżdżą po całym
świecie, żeby reklamować różne mało interesujące rzeczy. Mama Brit jest
wysyłana znacznie częściej, moja ma więcej roboty w biurze. Za to mój tata
zajmuje się modą! Wbrew pozorom naprawdę często można spotkać się z mężczyzną w
tej branży. Kiedy mama dostała awans, tacie bez problemu znaleźli posadę w
Londynie. Tata to wielki projektant, wchodząc do jego biura, można głównie
znaleźć kartki z najnowszymi kreacjami. Jestem niesamowicie dumna z moich
rodziców. Niektórzy moi rówieśnicy muszą się wstydzić, nie koniecznie pracy
rodziców, ale tego, że nie potrafią porozmawiać z młodzieżą. Mnie to na
szczęście nie dotyczy. Oboje mają na co dzień styczność z osobami w moim wieku
lub trochę starszymi.
Po krótce
opowiedziałam Danowi, czym zajmują się moi rodzice. Był tym naprawdę
zachwycony. W zamian dowiedziałam się, że jego tata to menedżer jakiegoś
jeszcze mało znanego zespołu, a jego mama tylko dorabia w jakimś warzywniaku.
-Czasami
chciałabym zająć się muzyką tak na poważnie- powiedziałam- Ale zaraz po chwili
stwierdzam, że jestem za dużą ofiarą, aby coś miało mi z tego wyjść.
-Pisząc dla nas
kawałki, zdobędziesz sławę razem z nami- mrugnął do mnie.
-Kto wie-
zarumieniłam się- Będę się zbierać…
Wchodząc do domu,
nie usłyszałam telewizora ani krzyków taty, nie było słychać też chodzącego
miksera ani ekspresu do kawy, a z pokoju Sandy’ego nie dudniła muzyka.
Przeprowadzili się czy jak? pomyślałam. Odwiesiłam kurtkę na wieszak, mokre
buty zostawiłam w holu i poszłam na górę. W moim pokoju też było jakoś inaczej,
tak…czyściej. Pewnie mama się tu kręciła przed wyjściem. Faktycznie, zostawiła
mi na stole wiadomość.
„Wyszliśmy do sklepu po
jakiś tam dodatek do gitary Sandy’ego.
Buziaki,
Mama xx”
„Jakiś tam”,
biedna, mężczyźni wyciągnęli ją z domu siłą. Nie ma pojęcia, o co chodzi. Z
uśmiechem na twarzy zdjęłam z siebie ubranie i weszłam pod prysznic. Nie
sądziłam, że tak dobrze będzie mi się rozmawiało z Danem. Skutek był taki, że
wróciłam do domu trochę później, niż planowałam. Po gorącym prysznicu na
zegarku widniała dziesiąta wieczorem. Zaskoczona przebrałam się w piżamę i
razem z laptopem wpakowałam się pod kołdrę. Pierwsze co zrobiłam, to
sprawdziłam twittera. W moich wzmiankach znalazłam tweeta od Sandy’ego.
„@Marcyxx sprawdź
koniecznie swoją szufladę w biurku x”
Zdenerwowana, że
muszę wychodzić z cieplutkiego łóżka, zrzuciłam niechętnie nogi i podeszłam do
biurka. Na samym wierzchu w szufladzie leżała jakaś koperta, na której widniało
moje imię. Co raz bardziej zaciekawiona otworzyłam ją powoli. W moich rękach
znajdowały się jakieś dwie tekturki. Chwileczkę! To nie były jakieś tam
tekturki! Cała podniecona wcisnęłam „1” w moim telefonie.
-Brit! Mam bilety
na przyszłą sobotę!
________
Wybaczcie, że tak późno, ale mam nadzieję, że się podoba :) xx